Mój pierwszy tekst za pieniądze :D
Napisany ho ho i trochę temu, gdy jeszcze Pluton oficjalnie był planetą.
Kolega ze studiów poprosił bym napisała pewnemu uczniowi opowiadanie o Układzie Słonecznym.
Mam nadzieję, że ów uczeń dostał jakąś przyzwoitą ocenę ;)
Wstawał blady świt okolony pasmami mgły i zapowiadany nieśmiałymi jeszcze trelami ptaków.
Nie, do niczego - pomyślał - przecież to Matka Słońce sprawia, że gdzieś tam wstaje świt.
Zasmucił się z lekka. Romantyzm zdecydowanie odpada, bo co może być romantycznego
w niesamowicie gorącej i wybuchającej ciągle gwieździe? Ona tylko z bardzo daleka jest taka. Siedzą zakochani i podziwiają zachód Słońca na takiej Ziemi. Spróbowaliby czegoś takiego siedząc na samym Słońcu, bardzo szybko pozazdrościliby kiełbaskom na rożnie.
Spakował romantyzm w niewielkie zawiniątko i odłożył do ciemnej szuflady. Przyda się przy innych okazjach. Powstałem najzwyczajniej we wszechświecie. W wyniku jednego z miliardów wybuchów. Dzięki temu mogłem rozpocząć długą, jedyną w swoim życiu i niepowtarzalną podróż. Czułem się niesamowicie wolny i zdecydowany zrobić wszystko. Tylko co ja mogę? Lecieć i lecieć. "Latać każdy może, jeden trochę lepiej a inny gorzej" Moi bracia potrafili robić to równie dobrze jak ja. A może było odwrotnie? Nieważne. Pomknęliśmy wszyscy smugą światła, któremu towarzyszyła ogromna temperatura. Witaj przygodo!
Cóż za zawrotna prędkość, dobrze, że nie ma ostrych zakrętów. Nie wyrobilibyśmy się na nich. Plotkowaliśmy między sobą o wszystkim, co nam przyszło do naszego jaśniejącego jestestwa. W oddali migotało coś i to nas mocno intrygowało. Rządni wiedzy i przygód pędziliśmy ku temu.
Na swojej drodze spotkaliśmy pierwszą przeszkodę. Przelatując prawie wszyscy oglądaliśmy to coś z otwartymi buziami. Obserwowaliśmy dziesiątki różnej wielkości kraterów zdobiących powierzchnię planety.
- To Merkury - pouczył nas burkliwie ultrafiolet.
- O, co ty powiesz - pisnąłem.
Reszta towarzyszy wybuchnęła śmiechem. Poczułem się obrażony. Nie wiedziałem z czego tak się śmieją do czasu aż usłyszałem głos sąsiada. Parsknąłem rozbawiony.
- Nie trzeba było otwierać buzi. Szczątkową atmosferę Merkurego stanowi głównie hel, który, jak słyszeliście przed chwilą dziwnie działa na struny głosowe. - Kiwając dobrotliwie głową powiedział ultrafiolet.
Kolejne piski wywoływały ogólną wesołość, ale już nikt się nie obrażał. Niedługo to zresztą trwało, bo na naszej drodze pojawiła się Wenus.
Była kilka razy większa od Merkurego. Wytężałem wzrok próbując coś dojrzeć na jej powierzchni. Na próżno. Wszystko zasnuwały gęste chmury niwelujące wszelką widoczność. Tajemnicza jest ta Pani, że tak wszystko dobrze skrywa. Hm, patrząc w jej kierunku pomyślałem, że wygląda jak wyłaniająca się z morskiej piany Afrodyta, ale w tym wypadku ta piana była jak na mój gust za mało przenikliwa. Po bliższym przyjrzeniu się zauważyłem, że coś z nią nie w porządku. Przecież ona leci w przeciwnym kierunku niż reszta! Do tego jako jedyna w tym Układzie - jak to kobieta. Część kompanów postanowiła rzucić wyzwanie tej zagadkowej planecie. Pożegnaliśmy ich i rozstaliśmy się ze smutkiem. Z zażenowaniem muszę tu przyznać, że szybko o nich zapomniałem oniemiałym wzrokiem wpatrując się w to, co miałem przed sobą.
Najprzeróżniejsze odcienie błękitu tańczyły, przemieszczając się wolno i gdzieniegdzie ustępując miejsca białym obłokom. Podobało mi się to, co widzę. Nawet bardzo. Długo walczyłem z chęcią odłączenia się od mojej drużyny. Chciałem lecieć tam i zobaczyć, zbadać wszystko. Kątem oka zauważyłem jak ten ważniak, ultrak przygląda mi się.
- Nie ty jeden walczysz z pragnieniem pomknięcia tam. To przepiękna planeta, pełna ciekawych rzeczy. Zamieszkują je myślące istoty. Czasem podejrzewam, że jeszcze za mało myślą, bo strasznie szkodzą Ziemi. Śmiecą, zanieczyszczają, degradują. Ale nadal jest tam pięknie i jest mnóstwo rzeczy, które zadziwiają.
Zaskoczyła mnie ta przemowa a ton głosu mówił mi o tym, że ultrafiolet da się lubić. Opowiadał mi o morzach i oceanach kryjących wiele żywych organizmów. Ptakach latających jak my, tyle że
z o wiele mniejszą prędkością. Zielonych roślinach i w końcu o tych dwunożnych istotach zadziwiających coraz to nowymi wybrykami cały Układ Słoneczny. Rzeczywiście, dziwne muszą być z nich istoty - przyznałem i znów poczułem ogromną chęć by tam poszybować i przekonać się o wszystkim na własnej skórze. By nie poddać się kuszeniom gamy błękitów zamknąłem oczy i pofrunąłem ku kolejnemu ciału niebieskiemu i gdy już niebezpieczeństwo minęło otworzyłem oczy.
Widok mnie zaskoczył. Sąsiad Ziemi - Mars, bardzo się od niej różnił. Przede wszystkim był... czerwony. Nie zdumiał mnie natomiast widok kraterów, które już widziałem wcześniej. Gdyby Mars był brązowy to mógłby przypominać batonik z orzechami. To skojarzenie spowodowało, że dyskretnie rozejrzałem się za Snickersem, jednak groźba pozostania świetlistym błaznem ustrzegła mnie przed głośnym wypowiadaniem swoich myśli. Poza tym, nie było na to czasu. Co to, jakieś polowanie na wszystko co się rusza? Ojej! Znowu? Ratunku, atakują ze wszystkich stron! Hej, asteroidy nie atakujcie mnie tak! Nie jestem Harrym Stamper'em granym przez Bruce'a Willis'a w "Armageddonie". Nie lecę z ładunkami nuklearnymi by rozwalić jedną z was. Ani mi w głowie robienie odwiertu na tej najeżonej i twardej powierzchni. Nie wnikałem w to, czy uwierzyły. Zmykałem tak szybko jak tylko potrafiłem. Odetchnąłem dopiero za pasem planetoid i otarłem pot z czoła. Zrozumiałem jak powstały kratery na mijanych wcześniej planetach. Ładne z nich orzeszki - pomyślałem wspominając Marsa.
Czekałem na braci zmagających się z meteorytami. Poczekaliśmy wspólnie na maruderów. Odwróciłem się by kontynuować dalszą wędrówkę i zdębiałem. Przede mną był istny olbrzym. Skojarzenia szeptały mi coś o wielkich krowach (może tu robi się Milky Way'e?). Podziwiałem olbrzyma, ale tym razem profilaktycznie zamknąłem usta. Kto to wie, może znowu w skład atmosfery wchodzi ten dziwny hel?
- Jowisz jest największą planetą w całym układzie - pospieszył z wyjaśnieniami ultrafiolet. Chyba mnie polubił, bo trzymał się zawsze blisko. Odpowiadało mi jego towarzystwo, bo udzielał mi bardzo wielu informacji. Poza tym uważałem, że pod tą szkodliwą, przenikliwą maską jest w gruncie rzeczy miłym kompanem.
Nie dane mi było długo się dziwować Jowiszem i jego potężnymi rozmiarami. Za nim ukazał się Saturn, nieco mniejszy w swym ogromie, ale posiadający coś bardziej zastanawiającego.
- Czy to coś to Władca Pierścieni? - Zapytałem nieśmiało ultraka. Nie wiem skąd wziąłem tyle odwagi by przezwyciężyć to coś, co szeptało mi, bym zachował te porównania dla siebie, by nie wyjść na głupca.
Mój druh spojrzał na mnie dziwnie i stłumił wpełzający na twarz uśmieszek politowania.
- Tak Saturna nikt jeszcze nie nazwał. - stwierdził. - Ale, przyznam, że to jest oryginalne spostrzeżenie. - Saturn posiada największe pierścienie, które można zauważyć z bardzo odległych miejsc Układu. Pewnie nie zauważyłeś, ale Jowisz też posiada taki pierścień, jednak jest on mało widoczny.
Zwróciłem uwagę na jeszcze coś innego. Pierwszy raz widziałem to przy Ziemi, krążyło wokół niej. Saturn miał jednak tego czegoś najwięcej.
- Co to jest? - Zapytałem wskazując na największego, jak się potem okazało nazywał się Tytan.
- To są księżyce, zwane też satelitami planet. Ziemski księżyc ma np. wpływ na przypływy i odpływy mórz i oceanów i inne rzeczy. Saturn ma najwięcej księżyców, bo aż 17. Gdy będziemy mijać Neptuna to zobaczysz przy nim Trytona - największego w tej grupie ciał niebieskich.
Popatrzyłem na niego z rosnącym szacunkiem. Ile on wie!
Uran i Neptun były kilka razy mniejsze od olbrzymów i nie wyróżniały się niczym szczególnym. Zauważyłem już tylko przy Uranie pierścień z gazów, pyłów i drobnych brył. Wyglądał marnie. Brr... Dlaczego zrobiło mi się tak zimno? No tak, to te planety. Wyglądały na bardzo zimne i niedostępne. Potem wytłumaczono mi, że zbudowane są z zimnych, silnie zagęszczonych w środku gazów. Poza tym nasza mateczka Słońce była już bardzo daleko. Westchnąłem z tęsknotą.
Mijaliśmy ostatnią planetę Układu - Pluton. Oj, wyglądał ze wszystkich najmarniej. Taki mały i zapomniany. Może skurczył się z samotności? Nazwa skojarzyła mi się z psem Plutem, ale pomny wcześniejszych wydarzeń już nie pytałem ultrafioletu o to, czy nazwano go na cześć Disney'owskiego psa.
Spojrzałem na swoich braci, przerzedziły się szeregi nas - fotonów. Zebraliśmy się w zwartą grupę, pożegnaliśmy tęsknymi spojrzeniami naszą Matuchnę i polecieliśmy niosąc posłanie innym, nieznanym układom i galaktykom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz