sobota, 17 września 2016

A otóż nie koniec. Wyliczankę czas zacząć.

(przed przeczytaniem wierszyka warto zapoznać się z krótką formą, która była w poprzednim wpisie, bo rymowanka wynika z tego, co tam było)

Entliczek pentliczek,
zarzygany chodniczek
a na tym chodniczku
zwinięty w kłębku
ziemski śmietniczek.
A tym śmietniczkiem
kieruje dzieweczka
z opóźnionym zapłonem
furii bombeczka.
Ktoś girę jej przetrącił
i skowyt wyzwolił
na odcisk nastąpił
i świat zwinąć pozwolił.
Co myśli, zamierza
zemstę knuje krwistą?
Wyhamuj dziewczyno
nie bądź narowistą.
A dziewczę drapieżny
uśmiech pokazuje
Bierze duży zamach
i kłębkiem celuje.
Entliczek pentliczek
Nasz ziemski chlewiczek
Do kogo wyślemy?
Na Marsa bęc!

poniedziałek, 5 września 2016

To koniec. I co teraz?


- Srutututu majtki z drutu!
Gówniarz zręcznym kopem podciął mi nogi. Błędnik oszalał. Piszczel wyła z bólu, ja chyba też. Przynajmniej przez ten moment lotu z pionu do poziomu zarzyganego chodnika.  Kto, co, dlaczego. Nieważne. Złapałam dech, łapczywie czerpiąc pożywkę dla nieludzkiego skowytu, który wyrwał mi się, bo gówniarz poprawił celnym strzałem w zakończenie mięśnia brzuchatego. Kurwaaa, od kiedy bandyci uczą się anatomii???
Łzy mieszały się z... nie chciałam wiedzieć, z czym. Wyłam, wrzeszczałam a w głowie wirował Wszechświat.
Gdzieś tak przy przedostatniej galaktyce przed końcem wszystkiego, wykrzyczany ból zelżał do pięciuset w dwunastostopniowej skali udręczenia.
Przekręciłam się na plecy. Było mi obojętne, na czym leżę i co zrobię. Patrzyłam w niesamowicie błękitne niebo. Uśmiechało się do mnie. Wyszczerzyłam zęby, bo w chwili obecnej tylko tak umiałam odpowiedzieć a ono puściło oko i zrzuciło mi cieniutką, koloru wody, nić. Chwyciłam ją i nawijałam na palce. Zajęcie to odciągnęło myśli od czterech setek w skali mojej gehenny.
To było interesujące. Nić zmieniała kolor. Wodnistobłękitna przeszła w zieloną, potem w brąz, żółć, pomarańcz, znów błękit, zieleń... Najwięcej było błękitu, potem zieleń, trochę żółtego, sporo brązu. Cienkie to strasznie. Tyle godzin nawijania a mam dopiero małą kuleczkę. Oderwałam na chwilę wzrok od niej, bo coś zmieniło się w moim otoczeniu. Leżałam na małej wysepce. Kilka płyt chodnikowych pode mną, nadal zarzyganych, niestety, a wokół próżnia.
Sprułam świat jak stary sweter babci Czesi.
To koniec. A co będzie dalej?

(Tym krótkim tekstem przypominam o swoim istnieniu. Rozpuściłam się w ciągu ostatnich tygodni jak dziadowski bicz i tylko felietony mnie mobilizowały do pisania. Obiecuję poprawę i idę odpokutować czytając warunki ubezpieczenia zbiorowego uczniów potrzebne do następnego felietonu.)