sobota, 30 lipca 2016

Joanna


Huk uderzenia. Zgrzyt blachy.
Dwa pędzące naprzeciw siebie auta. Co poszło nie tak? Czy jeden z kierowców przeszarżował? A może drugi zasłabł? Czy przypadkiem nie pękła opona zaskakując pierwszego a potem wszystko było już reakcją łańcuchową? Zdarzają się zasłabnięcia, zawały, ataki padaczki i wiele innych rzeczy. Skąd w ogóle pomysł, że to mężczyźni? Może to mężczyzna i kobieta? Albo dwie kobiety?

Joanna była sama na tym pustkowiu. To znaczy, nie była już sama. Towarzyszyły jej, niestety, dwa rozbite auta. Jakim cudem na tak pustej drodze zderzyły się dwa samochody?
Dzieliło ją od nich kilkaset metrów. Stała wtedy na skraju lasu, znalazła właśnie stanowisko pewnego, rzadkiego ziela i miała pochylić się nad nim. Uśmiechnęła się do siebie i świata, wyobrażała już sobie ekstrakcję cennych składników i różne preparaty jakie z tego zrobi.
Musiały poczekać.

Coś ją popchnęło w kierunku szosy. Pobiegłaby tam nawet bez tego, ale szarpnięcie było nagłe i nie pochodziło z siły jej mięśni.

Ecce ancilla Domini*

Nigdy nie lubiła biegać. Nie robiła też tego. Wystarczy, że świat pędził. Wysiadła z niego jakiś czas temu na stacji Przylesie i oddaliła się, zostawiając za sobą wagony - sukces, musisz, powinnaś, odpowiednia stopa życiowa, awans, kopanie dołków, bo mnie się należy, chore ego, zawiść i wiele innych. Doprawdy, ten skład był długi. Cud, że lokomotywa ludzkości dawała radę ciągnąć ten cały kram. A może już nie dawała?
Ze zdziwieniem zauważyła swoje długie kroki. Mknęła jak nigdy.

Fiat mihi secundum verbum tuum

Bławatki, wiązówka, dziurawiec, bluszczyk kurdybanek, podagrycznik...
Wszystko poza nią. Coś cały czas pchało z tyłu, odciążało kolana, uelastyczniało mięśnie. Mogłaby przysiąc, że Ziemia straciła połowę swojej siły przyciągania.
Jeden z samochodów zaczął płonąć. Była blisko. Zauważyła w płonącym aucie kobietę a z tyłu fotelik z malutkim dzieckiem. Cała krew odpłynęła jej z ciała. Zimny metal wypełnił żyły wypychając na zewnątrz lęk, panikę i wszelkie wątpliwości.

Pater noster, qui es in caelis,**

Jeden sus. Dwa. Pięć.
Siła z zewnątrz była mocniejsza, grawitacja jeszcze trochę osłabła.
Dziecko płakało. Jego (prawdopodobnie) matka leżała na kierownicy z nienaturalnie wykręconą głową. Spod maski nie wydobywał się już tylko dym, ale pojedyncze płomienie. Dziecko zanosiło się płaczem i krztusiło. Wyglądało na całe i zdrowe. Maska rozgrzewała się a dziwny syk sygnalizował, że wydarzenia idą w bardzo złym kierunku. Kobieta ani drgnęła, dziecko chrypiało, dym robił się gęstszy i czarniejszy, Joanna biegła.

sanctificetur nomen tuum

W drugim aucie nikt się nie ruszał. Odrzucone na pewną odległość, pozgniatane jak pazłotko z łapczywie jedzonej czekolady. Nie płonęło. Zostawiła je na potem i pospieszyła ku płomieniom.
Neurony pędziły przekazując rozkazy nie wiadomo skąd do mięśni. Jej mózg funkcjonował jakby obok a nad ciałem przejęło kontrolę coś znacznie silniejszego. Obserwowała siebie z boku.

adveniat regnum tuum

Podbiegła do auta. Dziecko zaczęło tracić głos, kobieta nie dawała znaku życia. Joanna szarpnęła drzwi. Wgięte odmówiły współpracy. Płomienie żywo przeskakiwały nad blachą, ciemny dym przedostawał się  do środka dziurami przy pedałach.
„Przecież ona zaraz spłonie“ pomyślał będący poza ciałem mózg Joanny.
Nieludzka siła szarpnęła drzwi a one uparcie nadal odmawiały współpracy. Metal w żyłach popłynął szybciej wyrzucając z zakamarków ciała resztki strachu i paniki. To silniejsze co nią sterowało, błyskawicznie oceniło sytuację.

fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra 

Materia wokół zgęstniała. Cząsteczki powietrza stukały głucho o siebie.  Dzienny błękit ustępował miejsca coraz ciemniejszym barwom niebieskiego przechodzącym w końcu w granat.  Swobodne dotąd gazy poruszały się ciężko a zderzenia wydobywały coraz niższe tony.
Supermózg z zewnątrz uniósł jej ręce. Nawet najmniejsza jej żyłka nie nosiła śladu lęku. Zimna stal zrobiła swoje. Joanna widziała cząsteczki gazów, które były płomieniem. Stały w miejscu.

Panem nostrum quotidianum da nobis hodie

Odgarniała je dłońmi. Przesuwała lekko wszystko z dala od aut tak, jakby porządkowała przestrzeń. Jej mózg wysłał błagalne „tylko nie łąka i las, na asfalt, przesuń nad asfalt“. Siła zastygła na joktosekundę i odpowiedziała na prośbę zmieniając położenie całej tej, obecnie ciężkiej masy, która jeszcze przed chwilą była ogniem.
Czas zwolnił tak, że lecący w górze ptak zastygł. Granat ustępował.  Zmieniał się w niebieski i dążył do błękitu, jakby ktoś puścił film od tyłu. Przeszedł przezeń blednąc. Przestrzenią zawładnęło przejrzyste światło bez żadnego koloru. Nie było śladu stukających cząsteczek. Grawitacja została zneutralizowana w pewien dziwny sposób. Wszystko trzymało się powierzchni jak poprzednio, ale powietrze zrobiło się... miękkie?

et dimitte nobis debita nostra

Dziecko płakało. W tym rozciągniętym czasie zastygło z otwartą buzią i przymkniętymi oczami. Przebrzmiewał wydany wcześniej dźwięk.  Joanna pochyliła się nad kobietą oceniając sytuację. Przyłożyła delikatnie rękę do głowy ledwo ja muskając. Wolno przeciągnęła w dół, po kręgach szyjnych. Wszechmocny okazał coś podobnego do smutku.
„Walcz! Walcz o nią! Zrobię co mi każesz. Steruj mną ale nie pozwól zrobić z tego dziecka sieroty!“

Joanny dłoń zaczęła poruszać palcami w sposób jakiego nie zaznał żaden instrument. To była jej, i nie jej, gra o życie tej kobiety. Nawet nie muskając skóry, ale tuż nad nią, naciskała, przesuwała, układała. Drugą ręką, tym samym sposobem przekręcała wolno głowę. Najdelikatniejsze klawisze jakimi były kręgi ludzkiego kręgosłupa posłusznie układały się w normalnej pozycji. Przerwany rdzeń kręgowy połączył się.

Ptak nadal wisiał w tym samym miejscu. Chyba nawet nadal miał tak samo otwarty dziób. Dźwięk płaczu dziecka przebrzmiał i otaczała ich cisza jakiej Joanna nigdy wcześniej nie zaznała, nawet na swoim odludziu zwanym Przylesiem.
Supermózg skanował ciało kobiety upewniając się, czy wszystko jest już na dobrej drodze. Joanny ręka wędrowała nad głową przeczesując mózg i naprawiony odcinek kręgosłupa z głównym szlakiem nerwowym.

Ptak zamknął dziób. Bobas otworzył oczy wpatrując się cicho w Joannę.  Z jego (prawdopodobnie) matką wszystko już było w porządku, więc podeszła do tylnych drzwi i sięgnęła przez pobitą szybę do malucha. „To prawdziwe dziecko szczęścia, żaden odłamek go nie skaleczył. Lub jej.“ Odpięła pasy fotelika i wyjęła dziecię.

Czas nieco przyspieszył. Ptak znów otworzył dziób i zmienił odrobinę położenie skrzydeł. Dziecko od chwili jej dotyku reagowało normalnie, tak jak jej ciało. Nie płakało wpatrując się w nią nadal.
- Ile masz miesięcy mały smyku? - Dźwięk głosu ją zaskoczył. Był znacznie niższy niż normalnie.
Dziecko wtuliło się w nią. Trzymając je mocno, sięgnęła po dłoń jego (prawdopodobnie) matki i zmierzyła puls. Była pewna, że wcześniej był bardzo wolny, prawie niewyczuwalny, tak jak wszelki ruch w ich strefie, ale pod jej dotykiem przyspieszył. Z ust kobiety dobiegło westchnienie.

sicut et nos dimittimus debitoribus nostris

Z dzieckiem przy piersi podeszła do drugiego auta, wyciągnęła wolną rękę i poczuła moc. Bobas drgnął. Nie musiała nic dotykać, grać na ludzkich kościach. Mocne stłuczenia, utrata przytomności, trochę krwi, ale w środku wszystko w porządku. Poczuła dziwną woń. Cząsteczki alkoholu unoszące się lekko nie pozostawiały wątpliwości. Moc stężała. Dziecko też. Gniew rozgrzał metal w żyłach a rękę świerzbiło by posłać kulę ognia w kierunku drugiego auta.

et ne nos inducas in tentationem

et ne nos inducas in tentationem!

ET NE NOS INDUCAS IN TENTATIONEM!


„Co ja robię??? Nie mam prawa odbierać nikomu życia. Nie chcę!“ Odwróciła się szybko bojąc się, że może zmienić zdanie.

sed libera nos a malo

Światło robiło się normalne pozwalając błękitowi panować nad tą częścią świata tak, jak poprzednio.

Amen

Ptak machał normalnie skrzydłami i w końcu mógł odlecieć. Joanna poczuła lekki wiatr na twarzy. Moc odeszła. Jej ciałem sterował już tylko jej mózg a serce wypompowywało zimny metal. Oparła się o uratowany przed ogniem samochód i przymknęła oczy. Chciało jej się spać, ale zmobilizowała resztę swoich sił, otworzyła oczy i ostrożnie, z dzieckiem na rękach, poszukała w aucie telefonu i wezwała pomoc. Usiadła wolno na trawie.
Dopiero mogła przyjrzeć się małemu człowiekowi, którego dzięki Mocy uratowała najpierw od ognia a potem sieroctwa. „Córuchna tatuchna“ - uniosła brwi bezgłośnie czytając.
- Czyli jesteś dziewczynką - uśmiechnęła się do małej, która ciągle się w nią wpatrywała.
Po jakimś czasie nadjechały dwie karetki pogotowia. Ktoś przejął od niej dziecko. Nagle zrobił się tłum ludzi. Nie wiedziała już gdzie jest, co się wokół dzieje. Jej powieki stały się jak cząsteczki, które odgarniała jeszcze niedawno temu. Ciążyły z niewyobrażalną siłą.
Ktoś zapytał o jej adres. Otworzyła oczy i spojrzała w górę widząc córuchnę tatuchna oddalającą się na rękach ratownika, ale nadal bacznie wpatrującą się w jej twarz.
Wolno odpowiedziała i dała usadzić się w jakimś samochodzie, który zawiózł ją do domu. Do jej Przylesia.
---



- Dzień dobry pani! - oderwał ją od pracy młody, kobiecy głos.
Chociaż miała za sobą lata zdrowej pracy i ciągłego ruchu to wiek robił swoje i wyprostowanie zajęło chwilę.
Kilkanaście metrów dalej, przy drodze kończącej się przy jej domu stała wysoka szatynka.
- Dzień dobry - odpowiedziała na pozdrowienie.
Młoda kobieta drgnęła. Wyglądała tak, jakby szukała gorączkowo czegoś w pamięci.
- Przepraszam, trochę się zgubiłam. - podjęła - Ale ja panią  skądś znam. - dopowiedziała z wahaniem.
- Nie przypominam sobie byśmy się spotkały - zauważyła Joanna.
- Być może pomyliłam panią z kimś. - powiedziała wolno tamta. - Szukam pewnego miejsca - znów się zawahała - kiedyś miałyśmy tu niedaleko z mamą wypadek, pijany kierowca uderzył w nas autem.
Joanna w jednej chwili poczuła się młodsza o te dwadzieścia kilka lat, ale mimo tego oparła się na szpadlu. Serce żywiej zabiło poganiając krew w jej żyłach. Powietrze wokół zgęstniało. Czas zwolnił.
- Córuchna tatuchna... - wyszeptała.


------------------------------------------------
* Ecce ancilla Domini,
Oto ja Służebnica Pańska.
 Fiat mihi secundum verbum tuum.
Niech mi się stanie według słowa twego.
**Pater noster, qui es in caelis,
Ojcze nasz, któryś jest w niebie
sanctificetur nomen tuum,
święć sie Imię Twoje
adveniat regnum tuum,
przyjdź królestwo Twoje
fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra. Jako w niebie tak i na ziemi
Panem nostrum quotidianum da nobis hodie
et dimitte nobis debita nostra,
i odpuść nam nasze winy
sicut et nos dimittimus debitoribus nostris,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom
et ne nos inducas in tentationem,
i nie wódź nas na pokuszenie
sed libera nos a malo. 
ale nas zbaw ode złego.

czwartek, 28 lipca 2016

Drzwi



Siad! Nogi ściśle przy sobie. Kucnij. Garb się mocno. Jeszcze mocniej!

Trzask!

Jestem kwiatem lotosu na spokojnych wodach. Jestem kwiatem lotosu, którego nic nie wzrusza. Jestem piertentegodolonym kwiatem lotosu na niewzruszonej niczym tafli jeziora.

Trzask!

Jestem lotosem, słonko świeci, ptaszki ćwierkają.

Trzask!

Wdeeeeeeeech... - nosem, nosem!
Wyyyyyyyyyyyyyydech - usta.
Jestem lotosem, trochę zwiniętym lotosem, pomiętym, ale na spokojnej tafli jeziora.

Trzask!

Romantyczka zakichana. Plaża, morze, szum fal, krzyk mew. Złożyć głowę na miękkim piasku, zamknąć oczy i wsłuchać się w dźwięki, dać ponieść się wyobraźni, zatracić się w tym...

Trzask!

By obudzić się w środku piekielnej burzy.
Nie ma to jak wejść między topograficzno-pogodową wódkę a zakąskę.

Trzask!

Z jedne strony woda, z drugiej wysoki klif i drzewa.

TRZASK!!!

Aaaaaaaaaaaaaaa!!!

Piorun uderzył blisko, bardzo blisko. Marta uniosła głowę i zobaczyła przed sobą coś, co przypominało wibrującą taflę szkła a za nią... siebie.
Inna fryzura, okulary, inne ciuchy, ale to była ona. Wpatrywały się w siebie szeroko otwartymi oczami, widać, że tamta też nie wiedziała co się dzieje.
Powietrze faluje, ozon buzuje. Wokół piekło żywiołu.

Chyba żyję. Oddycham, serce bije, chociaż tętno  cofnęło mnie do etapu wieku płodowego.
Jestem cała, nieosmalona. Miałam pioruńskie szczęście. Nie nie nie nie nie, tylko nie pioruńskie.

Żyję. Burza się oddala. Nadal kucam na plaży. Patrzę już przed siebie a ona nadal tam stoi.

Obcy! Obcy przybierają postać wybranych ludzi by przejąć Ziemię! Żegnaj Marto, żegnaj moje życie, moja duszo, znajomi, moje kochane, przytulne mieszkanie. Żegnaj ludzkości, obcy idą!

Gdzie Mel Gibson i szklanka wody??? Nie, to coś stoi w wodzie, odpada jedna opcja ratunku.
Ripley, co byś zrobiła na moim miejscu? Mam to próbować zabić? Jak? Mogę jedynie obrzucać piaskiem.
Ilu ich jest? Dlaczego ja? Co z nami zrobią? Żegnaj świecie!

- Kim jesteś?
TO mówi! Ma mój głos. Wszystko mi zabrali, wszystko, nawet głos podrobili!

- Hej! Wszystko z tobą w porządku? Żyjesz?
Jakie TO miłosierne i troskliwe. Pyta, czy żyję żeby mi zaraz wyciągnąć wnętrzności na wierzch albo przyłoży rękę do piersi i zostanę suchą skorupką dwustuletniej powłoki człowieka. Wyssie całą energię, całą moją witalność i nic nie będę mogła jej zrobić.

- Hej! Odezwij się, bo się martwię! - Obca podeszła i potrząsnęła lekko Martą.
- Nie boję się ciebie! Umrę z godnością! Nie będę błagać o litość! - Wykrztusiła z siebie Marta.
Obca wytrzeszczyła oczy.
- Dlaczego niby miałabym cię zabijać?
- No to wyssiesz mi mózg, energię, czy czort wie co, na jedno wychodzi, będę trupem, ale umrę godnie.

Obca się zamyśliła. Zrobiła się jakaś mniej obca, bo we wszystkich filmach kosmici planujący inwazję i upodabniający się do ludzi są wyprani z emocji. Coś było nie tak, bo w tej wyraźnie było widać proces myślowy, mimika pracowała intensywnie.

- Nie wiem kim jesteś, nie wiem, co się dzieje, ale nie zamierzam wysysać ci mózgu.
Marta postanowiła wyrwać się z oparów produkcji Hollywood i zaczęła myśleć.
- Jestem Marta. - Zaryzykowała.
- Ja też!
- Spędzam urlop nad morzem i zasnęłam na plaży.
- Ja też.
- Pochodzę z miejscowości P.
- Ja też!
- Jak to???
Obca usiadła na piasku obok Marty, znów się zamyśliła, dzięki czemu Marta mogła dokładniej się przyjrzeć jej twarzy. Patrzyła w lustro. Pomijając fryzurę, nieco inaczej wydepilowaną linię brwi i pewną powagę, z którą nie było jej po drodze, patrzyła w lustro.
- Urodziłam się w mieście B . Mam dwóch starszych braci i siostrę. Rodzice już nie żyją. - Ocknęła się z zamyślenia Obca.
- Też mam dwóch starszych braci i siostrę a moi rodzice nie żyją. Wychowałam się na wsi pod miastem. Skończyłam liceum zawodowe - wyrecytowała cicho Marta.
- W liceum miałam przyjaciela Adama.
- Stroińskiego?
- Tak.
- Wychowawcą był zakręcony fizyk...
- ...Leszek.
Patrzyły na siebie bez mrugnięcia okiem.
- Miałam psa...
- ...suczkę owczarka podhalańskiego.
- W wieku 5 lat wsadziłam palec w tryby sieczkarni.
Obca wyciągnęła przed siebie prawą rękę i pokazała nieco zniekształcony paznokieć wskazującego palca.
- Chciałam iść na filologię polską, nawet byłam na egzaminach.
- I dostałam się.
- A ja w trakcie rozmyśliłam się i poszłam na fizykę.
Znów cisza pełna skupienia.
- Co tu się stało?  - Zapytała Marta.
- Nie wiem, to ty jesteś po fizyce, ale chyba niechcący trafiłyśmy na przejście między wymiarami.