piątek, 7 kwietnia 2017

Nocne czary-mary

Weźmisz pierwszą książkę, która ci się napatoczy pod rękę. Otworzysz na dowolnej stronicy i wybierzesz jedno zdanie, na które trafi pierwsze twój wzrok. Weźmisz je i stworzysz, zaczynając od niego, swoją opowieść...




“Smokey i Idgie siedzieli w kawiarni, paląc papierosy i pijąc kawę.”*
Barani wzrok gościa w śmiesznych, zielonych gaciach robił jednocześnie coś dziwnego z mimiką Idgie. Drgała jej nienaturalnie górna warga odkrywając co chwilę jej nieco królicze zęby. Wydęła lekko lewy policzek, podłubała koniuszkiem języka w górnej szóstce, zadrgały na moment skrzydełka nosa. Jej gałki oczne miały zupełnie inną częstotliwość niż tamte tiki, aż Smokey skomplementował całość cmoknięciem.
Typ w zielonych gaciach nic sobie z tego nie robił i nadal się w nią wpatrywał z uwielbieniem. Smokey sięgnął po kubek by nabrać spory łyk kawy. Idgie schyliła się na chwilę i grzebała coś przy oczach. Smokey przytrzymał płyn w ustach rozprowadzając kofeinę po śluzówkach. Śledził leniwie przelatującą muchę nie tracąc z pola widzenia tych dwojga. Idgie wyprostowała się szczerząc do zielonoportkiego zęby w szerokim uśmiechu.
- Idgie, kur…! Coś ty!!! - tylko tyle zdołał z siebie wykrzesać Smokey parskając wcześniej kawą na trzy stoliki do przodu.
A ta szelma uśmiechała się tylko zalotnie w stronę baraniego wzroku mając wywinięte górne powieki. Stary, licealny żart.
Gość zemdlał. Kelnerka spojrzała, krzyknęła i upuściła tacę rozbijając stos naczyń. Idgie rozejrzała się wokół. Zwabieni hałasem przechodnie rozpłaszczali nosy na witrynie baru. Jeden z nich puścił smycz, co szybko wykorzystał duży mastif angielski, który umknął w kierunku skrzyżowania.
Po chwili wszyscy usłyszeli potworny huk i trąbienie klaksonów. Nad wysepką ronda zawisł jakiś obiekt rzucający okrągły cień na trawę, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, więc spodek usiadł bez zbytniego zainteresowania ze strony przechodniów.
Idgie tylko wywróciła oczami. Kolejny, ciekawy dzień w tej dziurze, o której zapomniał nawet kurator sądowy.


*zdanie pochodzi z książki “Smażone zielone pomidory” Fannie Flagg.