czwartek, 18 stycznia 2018

W płaszczu świata - taka moja recenzja




Łatwiej byłoby mi policzyć gwiazdy na niebie niż ilość spacerów po Białymstoku. Może dlatego, że gwiazdy widzę, nawet jako-tako przy tych tysiącach kilowatów wysyłanych w kosmos za pomocą świetlówek w latarniach, podświetleń, szyldów, lamp samochodowych. Łunę miasta widać z dziesiątków kilometrów. A spacerów nie widać. Tylko moje mięśnie może jeszcze co nieco pamiętają.
Spacery przeszłam, przechodzę i będę przechodzić. Przechodzę też do sedna sprawy. Otóż. Wpadła mi w ręce kilka tygodni temu książka. Niepozorna, aczkolwiek z bardzo ciekawą okładką. Niebieski ogryzek czerwonego jabłka. Wróć. GWIAŹDZISTY ogryzek czerwonego jabłka - tak powinnam określić, żeby nie męczyć inżynierskim opisem, że na niebieskim były takie to a takie gwiazdy, o takiej jasności itepe. Miałam i nadal mam ochotę wejść do środka tego ogryzka. Ciekawe...

Chodziłam po Białymstoku wielokrotnie. Nawet w płaszczu. Jednak nigdy nikt nie zaproponował mi spaceru w “W płaszczu świata”, aż do czasu, gdy wpadła na ten pomysł Miłka Malzahn. Przewróciła na początku swoją bohaterkę, coś tam przeskoczyło i wysłała ją w małą podróż po tym samym świecie, tylko widzianym od podszewki.
Zachwycił mnie ten świat. Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że można tak patrzeć na widziane codziennie rzeczy, mijanych przechodniów. Gdyby było to możliwe, przeniosłabym się na jakiś czas, aby zobaczyć świat TAK inaczej. Póki co, muszę zadowolić się tym, co Miłka stworzyła.

Chyba nie ma zbyt wielu książek, których akcja dzieje się w Białymstoku. Żadna z nich nie ujęła mnie tak, jak “W płaszczu świata”, bo czytając czułam się tak, jakbym była na tym spacerze. Gratuluję autorce wyobraźni oraz talentu do oddawania realizmu, nawet wtedy, gdy jest trochę nie-realny. Czytałam i czułam doskonale to moje miasto. Idąc z bohaterką przez stronice książki w głowie miałam mapkę trasy. Co jest niby trudnego w opisaniu spaceru jakąś tam trasą w jakimś tam mieście? Zapytajcie tych, którzy to niby zrobili i im się nie udało.

Po czym poznaję dobrą, według własnego, subiektywnego odczucia, książkę? Ano po tym, że kończąc, zaczynam czytać ją od początku. I tak się stało w tym przypadku. Chciałam jeszcze raz iść na spacer. Niby ten sam, niby z tymi samymi bohaterami, ale wiedziałam, że dostrzegę jakieś szczegóły, które umknęły mi za pierwszym razem. I poszłam!

“W płaszczu świata” nie jest zbyt zasobną w stronice książką, ale to nawet dobrze, bo nie da się jej szybko czytać. Albo może i da, ale po co? Są rzeczy, które pochłania się szybko, jak kawę na dworcu, a są cymesy, którymi człowiek się delektuje. I jest nim także książka Miłosławy Malzahn “W płaszczu świata”. Wprawdzie nie polecam jej jeść, ale zapraszam do czytelniczej uczty. Niech nie zniechęci Was do tego mój enigmatyczny zarys fabuły, bo po prostu nie chcę psuć radości czytania. Byłoby szkoda :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz